piątek, 27 grudnia 2024

wtorek, 24 grudnia 2024

Organy Wielisławskie - Wigilia

  Dziś Wigilia. Uroczysta kolacja, spotkanie rodzinne, życzenia, prezenty, opłatek, pojednanie... To nie dla nas...

 

Porzuceni przez matkę i żonę, jak samotne wilki przemierzamy bezkresne pasma łąk, lasów, wzniesień i strzelistych gór szukając ukojenia w objęciach natury. Tej, która nie zdradza, wysłucha, nagradza, leczy i uspokaja. Rozpościera przed oczami wspaniałe widoki, łagodzi zmysły delikatną muzyką i bukietami zapachów. Osacza, mami i uzależnia. Nie można się oprzeć... Więc jedziemy! 


 

Półtora godziny jazdy i przed nami pojawia się Młyn Wielisław w Sędziszowej zbudowany w 1827 roku napędzany turbiną zasilaną wodą z Kaczawy, doprowadzaną kanałem (młynówka). Zabudowania młyńskie składały się z głównego budynku młyna oraz budynków spichlerza, stodoły i kilku innych budynków gospodarczych. Przy budynku dawnego młyna działa mała elektrownia wodna, z generatorem asynchronicznym o mocy 55 kW.


 

Obecnie w zabudowaniach dawnego młyna funkcjonuje Agroturystyka i Restauracja "Młyn Wielisław". Klimatyczne miejsce. Specjalizują się w daniach z gęsiny. Myślę, że to obowiązkowy punkt wycieczki. Przez posesję i mostek na młynówce wiedzie droga do Organów Wielisławskich. 


Tak czy siak przecinamy podwórze i wyjeżdżamy na tyły młyna kierując się w prawo wąską drogą obok przekopanego kanału doprowadzającego do niego wodę.

 

Kilkadziesiąt metrów dalej znajdujemy zamknięte wejście jednej ze sztolni. Tu, u podnóża góry od połowy XVI aż do XVIII wieku wydobywano rudy metali i złoto rodzime.

 

I oto gwóźdź programu! Wyrobisko dawnego kamieniołomu porfirów, które jest dziś rezerwatem przyrody nieożywionej nazwanym Organy Wielisławskie.


Swoją słupową budową i rudoszarym odcieniom, sprawia wrażenie czegoś niesamowitego i nieziemskiego.


Riolity, czyli bogate w krzemionkę skały wulkaniczne wieku permskiego są regularnie spękane na podobieństwo wielkiego odwróconego wachlarza. Obecne są dwa główne kierunki pęknięć skały, które wspólnie tworzą setki przylegających do siebie wielokątnych słupów o średnicy 20–30 cm.

 

 

Ułożenie słupów zmienia się w przestrzeni. W północnej części wyrobiska są one ustawione pionowo, co widać również w ścianach skalnych na północ od kamieniołomu, w części południowej ich nachylenie zmniejsza się, aż do poziomego. Taka zmienność wskazuje, że zastygająca lawa tworzyła formę kopuły.

 

U podnóża góry znajduje się parking z obszerną wiatą, miejscem na ognisko i grillem. Jest nawet kubeł na śmieci. Zadbali tu o turystów, to bardzo miłe.


Wrócimy tu z pewnością po zejściu z góry i skorzystamy z miejsca na ognisko.


A zatem czas na spacerek...

 

W koło góry przygotowana została ścieżka edukacyjna z wieloma tablicami informacyjnymi o tutejszej faunie i florze.


Oto tablica informacyjna o górze wulkanicznej.

 

Po drodze na szczyt mijamy pozostałości ludzkiej działalności w tej okolicy.


Na szczyt można dotrzeć kilkoma ścieżkami. Gruba warstwa liści zmusza do wzmożenia uwagi podczas marszu pod górę.


Mocny kij wspomaga marsz...


Oto ja. Oskar Zdobywca ;)


Ciekawa struktura kamiennych schodków.

 

Tak jak wspomniałem na wstępie ścieżka wzbogacona jest przez liczne tablice edukacyjne.


Jest koniec grudnia. Śniegu ani grama, koło 2 stopni i duża wilgotność. Warunki niby kiepskie, lecz widoki zachwycają. No i jeszcze jeden plus: ani jednego człowieka.


Fantastyczne miejsce. Spokój w koło, bliskość natury sprzyja wyciszeniu, uporządkowaniu myśli i regeneracji organizmu.



Co parę kroków można spotkać ciekawą formę przyciągającą wzrok...


Na tym dwuwierzchołkowym szczycie o wysokości ok. 370 m n.p.m. według legend i niezbyt pewnych przekazów, istniał prasłowiański ośrodek kultowy, a w IX wieku także jakiś gródek czy strażnica, która być może chroniła złotonośne tereny.


Potem według jednych przekazów, w XII, a innych XIII lub XIV wieku, powstał na jego miejscu murowany zameczek Willenburg, który w okresie wojen husyckich stał się „gniazdem” rycerzy-rozbójników. Zbudowany na rzucie prostokąta, otoczony był murem, podwójnymi wałami i suchą fosą. Zniszczony w XV wieku, przez prawie 400 lat pozostał ruiną.



W drugiej połowie XIX wieku na pozostałościach ruin zameczku wzniesiono gospodę z 20 miejscami noclegowymi. Wtedy były jeszcze widoczne ruiny zameczku i wejście do podziemi, o których legenda mówi, że łączą się z dawnymi sztolniami wewnątrz góry. Po 1945 roku i w późniejszych latach gospoda został zniszczona.




Dziś na szczycie wciąż można odnaleźć pozostałości tajemniczych ruin



Liczne atrakcje i niska temperatura zmusza do "naładowania akumulatorów".


Ponieważ dziś Wigilia, będą krokieciki z czerwonym barszczem. Będzie to choć namiastka naszych tradycji.



Zapach potęguje uczucie głodu.


W domu tak nie smakuje...

 

Ze szczytu warto rzucić okiem na rozpościerającą się panoramę. Brak liści na drzewach sprawia, że można cokolwiek zobaczyć. W lecie byłby to problem.



No i jesteśmy znów na dole. Można odsapnąć i przygotować ognisko, aby ogrzać się nieco.


Trzeba się streszczać, bo wkrótce "zgaśnie światło" ;)


Rozpalenie ognia w tych warunkach nie jest takie proste. Wszystko jest przesiąknięte wilgocią.



Przyjemne ciepło przenika ciało. Można tak siedzieć godzinami i patrzeć się w ogień.


To by było na tyle w ten wigilijny wieczór. Poczekamy aż ognisko przygaśnie i wracamy do domu.



sobota, 21 grudnia 2024

Gruzja

 Kuchnia gruzińska jest pyszna! Bazuje na naturalnych produktach, jest treściwa i bardzo aromatyczna. Odnaleźć w niej można wpływy wielu kultur, a zwłaszcza Orientu.


 

Dziś odwiedziliśmy restaurację "U Gruzina" we Wrocławiu przy ul. Świętego Mikołaja 16. Kolejka przed wejściem świadczy o tym, że kuchnia ta przyjęła się z powodzeniem w stolicy Dolnego Śląska. Po ok. 20 minutach udało się zasiąść przy stoliku w bardzo klimatycznym lokalu.


Czekając na zamówione dania delektowaliśmy się przepyszną gruzińską lemoniadą. Słodką i bardzo aromatyczną. Pierwsza na stół trafiła o smaku wanilii ze śmietanką. Wyjątkowy smak, którego nigdzie nie spotkałem. Wyraźny i zmysłowy.


Druga to winogron. Równie bogaty smak i aromat. 


I czas na coś bardziej treściwego. Zupa pielmieni z pierożkami wieprzowo-wołowymi, koperkiem, czosnkiem i śmietaną. Zapiekana w glinianym kociołku pod chlebem. Bardzo delikatna i aksamitna. 


Trzeba było przebić się do pysznej zawartości kociołka przez zapieczony na wierzchu chlebek.
 

Druga z zup to Charczo. Pikantna, idealna na chłodne dni, z duszoną wołowiną, która rozpływa się w ustach, ryżem i gruzińskimi przyprawami. Podawane z gruzińskim pieczywem i masłem czosnkowym. Przyjemnie rozgrzewa i rozleniwia.
 

Jeszcze nie skończyliśmy naszych zupek jak na stół podano Chabizginę i Kubdari.


 Chabizgina to placek faszerowany serem, purée ziemniaczanym i boczkiem. Przypomina w smaku trochę ruskie pierogi.
 


 Kubdari zaś to placek faszerowany mięsem wieprzowo-wołowym z dodatkiem gruzińskich przypraw. Lekko pikantny i dość syty pomimo swej skromnej grubości.
 
 
Wszystkie zamówione dania prezentowały się i smakowały wyśmienicie. Nie sposób jednak zapoznać się z całym przekrojem gruzińskich smaków za jednym posiedzeniem. Wniosek zatem nasuwa się jeden: jeszcze tu wrócimy 😋
Na sam koniec dodam tylko małą uwagę. Do pełni szczęścia, aby przenieść się zmysłowo do Gruzji brakowało mi tylko ich muzyki. Ta płynąca z głośników, amerykańska, burzyła cały nastrój wprowadzając trochę takiej oklepanej nijakości.

Regeneracja zbiornika paliwa

 Zbiornik wylądował na balkonie. Teraz czas na żmudne oskrobanie z luźnej rdzy i odtłuszczenie benzyną ekstrakcyjną  Teraz całość traktuję n...